Tuesday, May 20, 2008

Historie z życia wzięte



Parę updetów o naszych ostatnich poczynaniach, stanie zdrowia etc. Janek siedzi w Londynie, kończy semestr, nagrywa hity. Ma się dobrze, chyba jest trochę zalatany. Kawałki z jego debiutanckiej epki o na razie tajnym tytule trafiły już do masteringu. I tam siedzą. Chcieliśmy zdążyć z wydaniem na konkurs Eurowizja, ale niestety uda sie dopiero we wrześniu. Także uwaga.

Ja miałem dosyć intensywne trzy tygodnie - praca, balanga, szkoła. Byłem twardy jak czeski fotel, nie odpuściłem niczego. Momentami było jak w liceum - grałem we wtorek na balandze do 4, a o 8 rano bylem na zajęciach. Czyli szalona młodość, tylko chyba już druga. Teraz łapie oddech, ale tylko na chwilę, bo zaraz sesja. Eeee.

Poprzedni (to znaczy nie ten poprzedni, tylko jeszcze bardziej poprzedni) weekend spędziłem grając w Krakowie. Muszę powiedzieć, że za każdym razem, kiedy gramy z Jankiem poza Warszawa towarzyszy tam delikatne poczucie niewyżycia i jakoś tak równa nam się w głowach - to jest doceniamy to, jak grubo bywa w 55. Tym niemniej bawiłem całkiem spoko. W piątek występowałem na after party festiwalu Photomonth, czyli miesiąca fotografii w Krakowie. Świetne przedsięwzięcie, ponad 60 wernisaży w dwa dni, milion znajomych, wakacyjny klimat, tip top bajka i malina. Grałem w klubie Pauza - całkiem spoko, były tańce, aczkolwiek nie jakieś grube. O 4 byłem już na Kazimierzu, gdzie spotkało mnie nie miło zaskoczenie - o 4 w KRK prawie wszystko jest pozamykamy, no i koleżanka musiała prosić pana barmana o ostatnie piwo. Rano kac, w planach miałem powrót do domu, no ale jakoś tak się na Kazimierzu zadomowiłem, że zostałem do niedzieli. I tutaj mila niespodzianka, gdyż okazało się, że Kuba a.k.a. Mental Cut występuje w znanym już mi Qushi. Więc a) wpadłem sobie posłuchać Kuby b) sam pograłem na luzaczu godzinkę. Było miło - jest coś przyjemnego w bujaniu się po mieście z laptopem i wbitce na szybkiego seta. Z hajlajtów wyjazdu jeszcze żydowska knajpa na Kazimierzu i gęsie szyjki nadziewane wątróbką. Naprawdę szalom.

Trzy dni później, czyli w zeszły czwartek grałem na pokazie Justyny Chrabelskiej zorganizowanym w Muzeum Plakatu w Wilanowie. Jeśli ktoś był, to wie, że jak fajna jest to przestrzeń. Do tego to był chyba jeden z najlepszych na jakich miałem okazję grać. Dziewczęta, czeknijcie ciuchy Justyny. Na sam pokaz przygotowałem mini-mix we współpracy z projektantką, który to możecie sobie zassać poniżej. To raczej w ramach ciekawostki - trwa 19 minut, klimat 80's vs. post hi tech 80's (na początku znany z poprzedniego posta "The Rain"). Ale może kogoś zainteresuje. Chociaż bez modelek, to może nie do końca to samo. Fota powyżej. By Widmo.

Teraz siedzę na kawie w przerwie miedzy zajęciami. Nie wyjeżdżam nigdzie na długi weekend, tylko siedzę w w domu i nagrywam nowy mix, a nawet dwa. Także uwaga po raz kolejny. A potem urodziny SG i the Bloody Beetroots. Nuta pod stópkę. Sia la la la.

Kosa Kot \ Justyna Chrabelska 15.05.2008.

6 comments:

Anonymous said...

ej dobra eloelo
a kiedy sorry-melo w czerwcu???
lipiec fajnie fajnie, ale czerwiec tez miesiac:)
kiss
dx

Sekta said...

No przeciez nasze urodziny aka The Bloody Beetroots sa w czerwcu.

Przynajmniej tak bylo ostatnio gdy bookowalem The Bloody Beetroots. Pamietam jak dzis..

Łukasz said...

sorry 7.06 - na dobry poczatek sesji..

kosakot said...

na bardzo dobry początek sesji. tzw. rozgrzewka.

Sekta said...

U mnie odpowiednik sesji w toku. W sensie ostatni tydzien, koncze prace do teczki, oddaje i lede do Warszawy zagrac impreze roku. :)

Sekta said...

Lece.