Tuesday, September 4, 2007

Jaś z Cincinnati



Ponieważ Janek pojechał na razie tropem teledyskowo – muzycznym, wyłamie się odrobinkę ze schematu. Słowem wstępu – seriale ostatnio wymiatają jako forma filmowa i do tego wygląda na to, że jeszcze wiele przed nimi. „John From Cincinnati” to moja nowa miłość, którą w TV obejrzeli sobie na razie amerykanie, a do mnie oczywiście przybyła za pośrednictwem eMule'a. Jestem pod koniec pierwszego sezonu w tempie dwa godzinne odcinki dziennie, czyli pełny ciąg. Całość można opisać jako metafizyczny komediodramat, tudzież jako surfingową wersję miasteczka Twin Peaks. Mamy trzy pokolenia surferów – dziadka, ojca i syna. Mitch (dziadek) był legendą, ale pod koniec lat 70. doznał kontuzji która uniemożliwiła mu dalsze starty. Butchie (ojciec) zrewolucjonizował sport w latach 90., ale dał radę puścić wszytko przez nos i żyły. Shaunie (syn) jest wychowywany przez dziadka i babcię, świetnie pływa, ale właściwie nie okazuje emocji. W ten układ niespodziewanie wbija się przybyły nie wiadomo skąd John, który sprawia wrażenie niedorozwiniętego, ale zaczynają się wokół niego dziać cuda. Mitch lewituje, Butchie nie czuje syndromu odstawienia, a zmarła papużka sąsiada zmartwychwstaje. Na drugim planie tych zdarzeń pojawiają się postacie takie jak Linc Stark (Luke 90210 Perry, yeah!), złowrogi surf menago, matka Shauniego, pracująca jako gwiazda porno, babcia która wzięła za dużo kwasów w latach 60., dwójka hawajskich gangsterów i właściciel motelu – gej, zwycięzca loterii, notoryczny samobójca. Ogólnie rzecz biorąc mistrz, od idealnej czołówki którą możecie zobaczyć powyżej, po napisy końcowe. Aha, wieczorem wrzucę jakieś mp3 do ściągnięcia.

No comments: